No więc, jest sobie ten gość, który bardzo mi się podoba na zdjęciach. Ma długie pióra i wygląda jak basista jakiegoś zespołu rockowego. Myślę sobie: czemu nie, może poczuję się trochę jak w liceum. Odkurzy mi z lekka podwozie, zabierze na tanią herbatę z saszetki. I może przywiezie mnie swoim Oplem. Nie ma co wybrzydzać. Młodzieniec ma zapewne inne zalety. Zatem biorę.
Piszę mu, że spoko, możemy się spotkać, nie ma co pier****ć teraz przez telefon. Pogadamy na miejscu, przynajmniej wyjdzie szydło z wora. A nie jakieś budowanie iluzyjnego obrazu w głowie przez klikanie bzdurnych zdań, które potem i tak nie mają odzwierciedlenia w realu. Na dworze już trochę pizga, więc proponuję spotkanie gdzieś pod strzechą: w kawiarni, w herbaciarni albo może być nawet w jakiejś mordowni pod kwaterą jego babci. Wszystko mi właściwie jedno, byleby dach był. A typ mi na to, że on to by po parku pohasał. Albo gdzieś w przyrodzie, co by wiatr we włosach poczuć. A najlepiej, gdyby te podmuchy oddzieliły mu każde pasemko od pasemka, włosek od włosa, każdą cebulkę od cebulki, a dreszcz spowodowany tym tąpnięciem przeszył go wskroś przez skórę właściwą aż do serca… Myślę sobie: no poeta, kur**. Z biologii chyba miał tróję. Skaranie boskie z tymi gamoniami. Korci mnie, żeby usunąć całą konwersację i zapomnieć o sprawie. No ale zdjęcie takie ładne. I te włosy takie niesiwe. Choć długich nie lubię. Nie wiem, co mi się stało, nieważne. Pewnie ta trzydziestka na karku. Albo owulacja. Ten gość pewnie gdzieś już harcuje nieopodal, bo mi aplikacja pokazuje, że jest tylko kilometr dalej. Grzechem byłoby nie skorzystać. Sumienie mam napakowane po brzegi, więc i tak nie ma gdzie tych przewin ładować. Poza tym, może to mój księciunio, do jasnej ciasnej. Niech już sobie te wiersze kleci, jak musi. Byleby mi ich nie czytał. Dobra, nie ma się co dłużej zastanawiać – powoli już zmierzcha. Jeśli będę tak zwlekać, to pewnie po ciemnicy jak zawsze w gówno w tym parku wdepnę. Jeśli on musi te włosy wietrzyć, to niech mu tam powiewają. Mam nadzieję, że je umył.
Idę do tego pieruńskiego parku i staję pod latarnią, gdzie stanąć miałam. Rozglądam się dookoła a mojego księciunia ani widu, ani słychu. W moją stronę zmierza za to jakaś łysa pała w dresach, pewnie się urwała z ustawki i szuka zaczepki. Przerywam kontakt wzrokowy i udaję grzeczną dziewczynkę pfff kobietę. Po trzydziestce to już chyba kobieta. Kolo chyba nie łapie przekazu, bo zatrzymuje się przy mnie i się uśmiecha.
– Cześć – mówi, stając przede mną. Udaję zaskoczoną i odpowiadam: „cześć”, rozglądając się przy tym niespokojnie w poszukiwaniu mojego randkowicza. Może da radę tej łysej pale.
– Czekam na kogoś – informuję po chwili.
– Asia, prawda? – dopytuje nieznajomy. – Wyglądasz dokładnie tak, jak na zdjęciach – taksuje mnie od góry do dołu i uśmiecha się przyjaźnie. Albo i nieprzyjaźnie, nie jestem pewna.
– Stary – reaguję. – Ale ty jesteś łysy! Umówiłam się z inną wersją ciebie. Weź tam pogmeraj trochę w liniach czasu i przyślij mi tego ze zdjęcia z Tindera.
– Ha ha ha ha ha – zaczyna zacieszać. – Ale cię zrobiłem.
Kurczę no, analizuję w myślach, nie ma tych włosów, ale forma jest, dresiwo też jakieś takie porządne. Może chociaż pójdę z nim na ten spacer.
– Dobra. Chodźmy – mówię. – Szkoda taką wichurę tracić. Tylko załóż sobie może jakąś czapkę, żeby ci te cebulki stymulowała.
– U la la – pogwizduje mój księciunio. – Przecież ci pisałem, że chcę poczuć wiatr we włosach. – Pan Wiatr We Włosach rechocze jak szalony. Po czym spuszcza spodnie, potem gacie i zaczyna wirować wokół własnej osi. Wiatr rozwiewa mu gęste czarne kłaki na przedzie…
Teoretycznie jest to moment, w którym powinnam zainaugurować procedurę spier***ania. Zamiast tego nadal tam sterczę i lampię się na księciunia-ekshibicjonistę. Gdybyście widzieli, jakiego miał kapucyna, to cały Zakon Braci Mniejszych ze świętym Franciszkiem na czele by was stamtąd nie oderwał. Przeto stoję, obserwuję i własnym oczom nie wierzę. Z oszołomienia wyrywa mnie śmiech dzieci i grupka matek szykujących się do starcia. Lecz to już temat na zupełnie inną opowieść.