Joanna Och Ach

Typy z Tindera gdy nie stać cię na premium

Czy myślałyście kiedyś, że miłość to taki produkt z limitowanej edycji, który zdążył się wyprzedać, zanim otworzyłyście aplikację?

Jednak, gdy tylko zaczynacie dzielić się swoimi podejrzeniami z koleżankami, zwłaszcza tymi zaobrączkowanymi, słyszycie od razu, że jeszcze chwilka, jeszcze momencik, wasz księciunio może być tuż za rogiem. Ba! Na bank tam już czeka, w końcu z was takie fajne dziunie są. Oblewa was fala ulgi, choć gdzieś tam kłębi się przypuszczenie, że jak to, w dobie GPS-ów wielka miłość niby wyłączyła lokalizację i gra w chowanego?

Zapomnijcie o księciach na białych koniach. Dziś mają Ubera. A my księżniczki? Nie czekamy przecie w wieżach – jesteśmy zajęte scrollowaniem. W tej wirtualnej krainie, gdzie zamek to blokowisko, a smok to zacinający się internet, trzeba mieć coś więcej niż tylko zgrabny tyłek i zmysłowe selfie, bo tu każdy swipe to jak turniej rycerski – tylko bez zasad i honorowych pojedynków. Więc co trzeba mieć? Szczęście! A do tego trochę czasu.

Koleżanka rozstała się niedawno z facetem. Gość z gatunku wiernych, ale biernych szybko został opłakany, po czym wysadzony w kosmos z serca, mózgu i mediów społecznościowych. Baba jak to baba, sama być nie lubi, więc zaczęła szukać. Postanowiła to zrobić po taniości, bo inflacja i Putler, i inne atrakcje. Wiadomka. I wiecie co? Tinder jej się skończył! Po dwudziestu swipe’ach!!! Za moich czasów, byłby to skandal! A teraz okazuje się, że Tinder bez premium to jak wyprzedaż w Lidlu przed świętami – wszystko przebrane.

Wersja dla biedoty oferuje więc tylko kilka typów.

Mamy tam Pana Lustrzane Odbicie, co to w zwierciadle własne bicepsy całuje. W tle nieodłączna umywalka. Czy to siłownia, czy może łazienka?

Następnie, z gracją przewija się Pan Clickbait, który myśli, że jego nieobecność na zdjęciu budzi ciekawość. A w rzeczywistości przypomina tylko zagadkę, której nikt nie chce rozwiązywać.

Nie zapomnijmy o Panu Krajobrazie, którego twarz widzimy rzadziej niż Yeti w Himalajach. Może chce, byśmy pokochali go za jego duszę, która jest równie mglista jak te góry w tle? No błagam. To tak, jakbyś chciała kupić chałupę i dostała rozpiskę grządek w ogrodzie zamiast planu mieszkania. Wiem, wiem, może ten Giewont na tle wschodu słońca jest piękny, ale tutaj się szuka faceta, a nie przewodnika po Tatrach.

A najcudowniejszy z nich wszystkich – Pan Klikacz. On nie chce rozmowy, on chce rytmu, klik-klik-klik. Jego strategia jest prosta – like na maksa, aż palce bolą. A potem naparzamy o dupie Maryny. Spotkanie? No jasne! On też by chciał. Byle nie w tym roku. Zresztą, nigdy nie umówisz się z nim na randkę, bo on już kliknął dalej.

Zapomniałam jeszcze o Panu Nudziarzu. Przy jego opisie Indiana Jones wydaje się przeciętniakiem. Uwielbia skoki ze spadochronem, nurkowanie z rekinami i wolontariat na Marsie! Jego zdjęcia? Zawsze w akcji, jakby był reklamą energetyka. A potem jest tylko: hejka, co tam? Hejka, jak tam? Cześć, co jest? Hej. Siema. A resztę sobie dopowiedz. Z profilu patrzy na ciebie Jason Mamoa, ale jeśli się skusisz i się z nim spotkasz, to przychodzi jego bardzo daleki kuzyn z rodziny szympansowatych. Siedzisz tam potem z kieliszkiem wina, słuchając o tym, jak Pan Nudziarz obiera ziemniaki na obiad i jak nie może się zdecydować, jaką pościel kupić.

A więc co? Składamy broń? Nie, no weźcie przestańcie, dziewczyny! To właśnie w tym cyfrowym chaosie rodzą się baśnie. Niektóre z nich są krótkie jak Insta-story, inne trwają dłużej niż najbardziej zacięty TikTok-loop. Zatem, zaprawdę powiadam wam: bądźcie wojowniczkami w królestwie GIFów i hashtagów, gdzie zaczarowany las to po prostu dobrze otagowany park miejski. Dzierżcie swój smartfon niczym tarczę, używajcie emotek jak miecza. Niektóre miłości się po prostu „robi”. (I tak, są ludzie, którzy mają taki talent.) Inne przychodzą niespodziewanie, czasem nawet wtedy, gdy aplikacja pokazuje „brak nowych użytkowników w Twojej okolicy”.

Jakby co, mam dla was przewodnik po zakamarkach miłosnego e-commerce. „Pokolenie tinderówek” to nie kolejna słodka historia o znalezieniu księciunia w supermarkecie. To raczej instrukcja obsługi rzeczywistości, w której „do końca życia” może oznaczać „do końca tygodnia”. Włączcie tryb samolotowy, usiądźcie wygodnie i dajcie się porwać tej opowieści. Największa przygoda zaczyna się czasem tam, gdzie kończy się zasięg.

Powieść możesz zamówić TU

#PokolenieTinderówek

#JoannaOchAch

#SarkazmNaSwipe

#OfflineDating

#TinderBezPremium

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top