Znacie to, na pewno. Wszystkie mamy taką koleżankę. Piękna, inteligentna, empatyczna. Rakieta. Każdy chce do niej wystartować. A ja? Nawet na radarze się nie pojawiam.
Siedzimy w kawiarni. Ja, Księżniczka Wielowymiarowa, zasiadam u boku Afrodyty ubranej w sukienkę, w której prezentuje się, jakby właśnie zstąpiła z Olimpu. Jestem jak mebel, dobrze wkomponowany w tło, który jednak wszyscy omijają, żeby nie zahaczyć. Cóż, myślę sobie, że może jestem jak ten stary, wygodny fotel w kącie – nikt go nie zauważa, dopóki nie ma gdzie usiąść. Czy powinnam się wynieść, zniknąć? Czy może jeszcze poczekać. Czekam.
Przy tym samym stole, bogini z kawiarnianej głębiny połyka sok pomarańczowy jakby to był eliksir życia, który dostała w nagrodę w kategorii: „ten wygląd zabija”. Jej figura wygięta, jak gdyby była dziełem Picassa, gdzie natura postanowiła się nieco popisać. Każdy męski wzrok w tym miejscu zdaje się składać hołd jej urodzie, atakuje podrywem jak rekin krwawiącą fokę. Każde przelotne spojrzenie to pochlebstwo, które ona, z grzeczności, przyjmuje.
I oto on, Książę z Plakatu, w purpurowym garniturze, który krzyczy „sukces” tak donośnie, że aż zagłusza dźwięk espresso spadającego do filiżanki. Stanął tam z uśmiechem tak błyszczącym, że mógłby posłużyć za latarnię morską, prowadzącą zagubione statki do portu ego. Chciałabym napisać, że gość się nie zna, że naoglądał się za dużo „M jak Miłość” i że w ogóle jest be. Ale nie, flirtuje jak mistrz, z klasą i lekkością. Ma ten dar, wie, jakie słowo, gdzie posadzić, żeby rozkwitło. Facet podrywa ją tak gładko, jakby miał doktorat z zalotów. Opowiada dowcipy, a jego wzrok ślizga się po przyjaciółce jak oliwa po patelni. Podrywa ją, ale bez tanich wybiegów. To więcej niż gra – to sztuka. Inteligencja spotyka inteligencję, a ja? Dostaję swój kawałek uwagi, uprzejme „jak się masz”, ale bez iskry, bez tej chemii.
Ona odpowiada mu grzecznością, a jej spojrzenia w moją stronę mówią „przepraszam”. Uprzejmie próbuje mnie wciągnąć w rozmowę, ale to jakby próbować sprzedać wegetariański burger na festiwalu kiełbasy. Nie kupują tego.
Ależ z nas trio! Z każdym ich śmiechem, z każdym iskrzącym spojrzeniem między nimi, mój smutek rozlewa się cicho, jak wino wylewające się z przewróconej butelki – powoli, ale nieuchronnie. Smutek podszyty realizmem, smutek, który przychodzi z akceptacją, że nie wszystkie kwiaty przyciągają motyle.
Mogłabym unikać tych spotkań, przestać wychodzić, schować się w cieniu swojego świata.
Czy lepiej zostać w domu? Stronić od blasku jej gwiazdy? Może.
Ale to nie jej wina, że świat ma swoje faworyty. Nie jej wina, że jest kim jest. Nie jej wina, że natura obdarzyła ją szczodrze i że każde jej „cześć” działa na mężczyzn jak zaproszenie do flirtu. Starannie dobiera słowa, chce sprawić, bym się czuła częścią tego wszystkiego. Jednak wyjście z nią to maraton samotności w tłumie. Smutek? Tak, jest. Pomoc? Hmm, nie bardzo, nikt nie może zmienić orbit, po których poruszają się spojrzenia. A przynajmniej tak mi się zdaje.
Jestem jak koleżanka-tło. I czuję się jak statystka w filmie, w którym nawet reżyser zapomniał mnie wymienić w napisach. Albo jak stara książka na półce bestsellerów – pełna historii, ale zawsze pomijana. Siedzę tam, niby spokojna, a jednak wewnątrz walczy we mnie wdzięczność do przyjaciółki za jej wysiłki i gorycz własnej niewidzialności. Co wygra?
Może czas zmienić scenę. Szukać miejsca, gdzie światło pada równo, gdzie każdy ma swoją rolę. Gdzie mogę być ja, nie tylko cień.
Czy powinnam się wycofać? Nie wystawiać się na tę parodię towarzyską? Pewnie tak.
Ale może właśnie o to chodzi. Może ma boleć. Więc nie, nie zniknę. Pozostanę tu, patrząc z ironią w kąciku ust. Może i nie jestem gwiazdą ich show, ale bez mojej obecności to całe przedstawienie byłoby zbyt płaskie.
No więc siedzę i z pierwszego rzędu oglądam jak samiec z samicą prowadzą grę wstępną. Niech się przyjaciółka cieszy. Należy jej się.
Taka Jedna, którą każda z nas była, jest lub kiedyś będzie. Wspierajmy się, dziewczyny!