Kiedyś, w innym życiu, dawno dawno temu… choć wciąż na Tinderze. Spotkaliśmy się jesienią. Uwielbiam jesień, zwłaszcza tę polską, gdy liście malują chodniki na złoto, a drzewa są bardziej dramatyczne niż zwykle. On, a właściwie powinnam napisać ON, bo aż tak na maksa jak nikt inny był NIM, nosił w sobie jakiś smutek, który wydawał się być tak głęboko zakorzeniony, jakby był częścią jego duszy. Mimo to, dużo się razem śmialiśmy. On uwielbiał moje poczucie humoru, a ja delektowałam się brzmieniem jego głosu. Na granicy odczuwania istniała jednak między nami nostalgia.
Pociągało mnie to skryte przygnębienie. Pokochałam go, nieodwołalnie, z tym rodzajem desperacji, która rodzi się z nadziei na coś wielkiego. Zadurzyłam się jak w złym serialu – wiecie, jednym z tych, gdzie każdy odcinek kończy się swoistym zawieszeniem i nigdy nie wiadomo czy bohater w końcu wyzna miłość, czy znowu będzie milczał, patrząc w dal.
On, z typowo polską skłonnością do przeżywania, mówił, że mnie ceni i podziwia. Ale gdy zmierzało ku rozmowom o zaangażowaniu, to stawał się filozofem z pytaniem o sens życia. Jego uczucia były skomplikowane jak labirynt starych uliczek w Krakowie. Wciąż się zastanawiał, błądził, szukał. „Jesteś niesamowita, ale nie umiem się w tobie zakochać”, rzucił kiedyś niby od niechcenia, a świat się dla mnie zatrzymał. Jego słowa brzmiały jak melodia Chopina, piękna i przepełniona bólem. Były jak ciche echo w pustym kościele, powtarzające się, nie pozostawiające złudzeń. Mówił, że być może z czasem to się zmieni, a ja bardzo chciałam wierzyć, że los się dla mnie odmieni. Choć przecież wiedziałam, zawsze wiedziałam… Byłam dla niego jak piękny obraz w muzeum – do podziwiania, ale nie do posiadania.
Cierpiał. Widziałam, jak walczy, starając się rozniecić w sobie więcej. Był moim bohaterem romantycznym z końca XVIII wieku, któremu zabrakło tylko mgły nad Wisłą i skrzypiec. No cóż… nie umiał grać w miłość. Albo może po prostu nie potrafił grać w nią ze mną. W swojej naiwności przekonywałam siebie, że chociaż przez chwilę mogę czuć za nas oboje. Ale im bardziej kochałam, tym bardziej oddalał się ode mnie.
Nasze spotkania przypominały mi sceny z tych wszystkich polskich filmów, gdzie dwa spojrzenia mówią więcej niż tysiąc słów, ale nikt nigdy nie odważy się tych słów wypowiedzieć. Jego spojrzenie często błądziło gdzieś w przestrzeni, chyba szukało wyjścia ewakuacyjnego z naszej sytuacji.
W końcu, jak to w dobrym polskim filmie, odeszłam. Zostałam sama z moją jesienną balladą – nachmurzoną, szlachetną i pełną tęsknoty. Myślałam wtedy, że nigdy nie zapomnę i że może tylko ból stanie się kiedyś lżejszy. Ale dzisiaj, dzisiaj wiem, że smutek tej dziewczyny, która kochała za bardzo, był głupi. Ta babka z przeszłości wciąż pewnie patrzy na deszcz za oknem i płacze, wyobrażając sobie, że On stoi gdzieś tam na przystanku z melancholijnym wzrokiem wlepionym w odjeżdżający tramwaj. Dramat, tragedia, życie. A może po prostu typowa polska niedziela.
Teraz wybieram, co dla mnie dobre.
#joannaochach #takajedna #pokolenietinderówek